środa, 25 lutego 2015

Przepis na znikanie - rozdział drugi

Szaleństwo! Napisałam! Z horroru wyszła fantastyczna komedia z polskimi bohaterami, ale warsztat trzeba doskonalić, Polacy też ludzie, wróżki tez temat. Dalsze losy Ameli i Jurka w krótce!

Siedzieliśmy przez chwilę tępo wpatrzeni w siebie.  Nie mogłam przetrawić całej tej sytuacji. Wreszcie Jurek wstał i pomógł mi wstać.
- Dobra to teraz idziemy do mich rodziców – powiedział.
- Chwila, chwila – zrobiłam szybki gest jakbym chciała się od niego odgrodzić – i to wszystko?
- Co wszystko? – uniósł niezwykle przystojną brew.
- Po pierwsze: nie znam cie, po drugie…
- Przestań! Amelia, znasz mnie na litość Boską! Siedzieliśmy na bulwarze, na imprezie , poznała nas Marika– spojrzał na mnie i napotkał moją niepewną minę – no tak, ale przecież ty nic nie pamiętasz!
- Marika, mówisz… to bardzo dziwne, bo…
W tym momencie zobaczyłam jak mój warkocz jest wsysany przez nicość.
Dałam się wziąć za rękę i podjechaliśmy tramwajem pod jego mieszkanie.

Mały, żółty obskurny blok.” A więc to jest azyl wróżek.  Psychiatryk.” Pomyślałam.  Jest godzina 12.00 czuje jak pocą mi się obecne części ciała. Całe szczęście, że użyłam dezodorantu, no tak, całe szczęście. Moja sytuacja jest co najmniej dziwna. Nie wiem co z tego wyniknie. Uciekłam ze szkoły. Pierwszy raz wagarowałam. A teraz jeszcze się teleportuję. Brawo.
  Gdy ja goniłam autoironiczne myśli, Jurek wcisnął guzik domofonu , powiedział dzień dobry ( co tak formalnie? To przecież rodzice!) I weszliśmy. Wdrapaliśmy się na szóste piętro, gubiąc przy okazji  zwoje papieru toaletowego, którym chętnie zajął się piesek przechodzącej kobiety. Domyślam się, ze widząc mnie pomyślała, ze jestem pijana, bo jej spojrzenie gardziło mną na wylot. Niech ten jej piesek się udławi.
Drzwi były otwarte. Moim oczom ukazało się zgrabne mieszkanko. Klatka schodowa była obskurna, ale wnętrze zdumiewająco zadbane. Poszliśmy korytarzem prosto,potem Jurek zatrzymał się przy drzwiach i rozkazał mi poczekać na kanapie.
- nie wchodz dopóki ci nie powiem – zdawkowo wyjaśnił.
Uchylił drzi i wśliznął się do środka. Nie mogłam powstrzymać ciekawości i zajrzałam przez dziurkę od klucza. Nie lubię być ograniczana, pyzatym czułam się urażona, że nie zasługuję na to, by z nim wejść. W pomalowanym białą farbą pomieszczeniu siedział gościu w czarnej marynarce. Laptopik, biurko. Normalnie jak jakiś księgowy. Tyle że to było mieszkanie. Być może to był ojciec Jurka pracujący w domu.” Niegłupia myśl” pochwaliłam sama siebie.
- Dzień Dobry , Fryderyku – przywitał się Jurek.
- Dzień Dobry, witam też tą pannę na kanapie.  – spojrzał na mnie znad laptopa. Na moje oko?  Nie mogłam ocenić, czy ton jego głosu był przyjazny, czy wrogi jednak to był jedne z tych cynicznych i oskarżycielskich. Nieco skonfundowana usiadłam na swoim miejscu. Nasłuchiwałam.
- Kto to jest? – zapytał uprzejmie choć stanowczo rzekomy ojciec Jurka.
- To dziewczyna. Jest wróżką. Mogę się dostać do moich rodziców ?
- Wróżka? – mówił, jakby nie wierzył w to co usłyszał. – Nie ma wróżek poza waszą rodziną.
- Znalazłem ją dzisiaj. Rodzice już wiedzą. Ma ZKP.
ZKP?
- Oh, to niebywałe. To, poważna sprawa, to doprawdy...wszystko według przepowiedni – skrobanie papieru – zaskoczyłeś mnie Jurku.  Kłopoty to twoja specjalność, co? Chcesz się tego podjąć?
- Muszę.
Cisza.
- Dobra, masz eliksiry? Sprawa, jak mówisz, naprawdę jest poważna. Nadszedł czas….
- Tak nadszedł czas… - głęboki wydech i odgłos skrobania – podpisz tu. To dodatkowy „bagaż” Portal będzie się musiał oswoić z nową duszą. Wiesz, co masz robić.
- Dzięki.
Drzwi się otworzyły.
- Amelia, to jest Fryderyk, przewoźnik dusz. Fryderyku- Aurelia.
Uśmiechnął się do mnie krzepko, ale nie wstał z biurka. Miał długą siwą brodę i okulary, nie widziałam wcześniej jego twarzy zza laptopa. Był naprawdę stary. Na sobie miał marynarkę i czerwony krawat. Bardzo osobliwy wygląd. To nie mógł być jego ojciec.
- Aurelia. Pewnie jest ci teraz ciężko. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszymy. Szkoda tylko, że los cię tak potraktował… Jesteś naszą nadzieją, dziecko. Do tego taka piękna…  Jurek nie ma dziewczyny, ale gdybym ja był o dwieście lat młodszy…
Odkrzyknął. Jurek zarumienił się i obdarzył mnie przepraszającym wzrokiem
 - Idźcie do automatu. Macie drachmy?No, tak. Proszę.
Otworzył pomarszczoną  dłoń i moim oczom ukazała się stara moneta.
Wzięłam ją, apotem starzec kazał mi postępować zgodnie z instrukcją na automacie. Wiem jak działa automat, pomyślałam. Magiczny świat nie jest aż taki obcy.
I rzeczywiście kilka kroków dalej stała maszyna. Najpierw monetę wrzucił Jurek. Przycisnął siódemkę i po chwili w zbiorniku pojawił się napój. Brązowa puszka. Potem ja zrobiłam to samo. Dziwny napój. Jeszcze takiego nie widziałam. Jurek otworzył oba napoje, bo ja nie miałam ręki.
- Wypij cały, wtedy nie będę na ciebie czekał. Nie chcę, żebyś się zgubiła
- Czyli, ze to jest magiczna mikstura? – odważyłam się zapytać.
- Środek teleportujący. Mocno przeczyszczający.
Fryderyk zaśmiał się spod biurka.
- Co prawda, to prawda!
Zmarszczyłam czoło i upiłam łyk. Z trudem opanowałam torsje. Smakowało jak płyn do naczyń z ziemią i kawałkami zgniłego mięsa, a jechało jak ser. Bardzo nie lub ię zapachu sera.
Tymczasem Jurek nie miał większych problemów. Opróżniał miarowo puszkę, tak abym za nim nadążyło. Przełykałam świństwa i nareszcie- finto!
 Kilka sekund później zaczęliśmy znikać.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Smiało, pokarz, ze tu byłeś! jakieś wrażenia! Jestem ciekawa!