Szaleństwo! Napisałam! Z horroru wyszła fantastyczna komedia z polskimi bohaterami, ale warsztat trzeba doskonalić, Polacy też ludzie, wróżki tez temat. Dalsze losy Ameli i Jurka w krótce!
Siedzieliśmy przez chwilę tępo wpatrzeni w siebie. Nie mogłam przetrawić całej tej sytuacji.
Wreszcie Jurek wstał i pomógł mi wstać.
- Dobra to teraz idziemy do mich rodziców – powiedział.
- Chwila, chwila – zrobiłam szybki gest jakbym chciała się
od niego odgrodzić – i to wszystko?
- Co wszystko? – uniósł niezwykle przystojną brew.
- Po pierwsze: nie znam cie, po drugie…
- Przestań! Amelia, znasz mnie na litość Boską! Siedzieliśmy
na bulwarze, na imprezie , poznała nas Marika– spojrzał na mnie i napotkał moją
niepewną minę – no tak, ale przecież ty nic nie pamiętasz!
- Marika, mówisz… to bardzo dziwne, bo…
W tym momencie zobaczyłam jak mój warkocz jest wsysany przez
nicość.
Dałam się wziąć za rękę i podjechaliśmy tramwajem pod jego mieszkanie.
Mały, żółty obskurny blok.” A więc to jest azyl wróżek. Psychiatryk.” Pomyślałam. Jest godzina 12.00 czuje jak pocą mi się
obecne części ciała. Całe szczęście, że użyłam dezodorantu, no tak, całe szczęście. Moja sytuacja jest co najmniej dziwna. Nie wiem co z tego wyniknie.
Uciekłam ze szkoły. Pierwszy raz wagarowałam. A teraz jeszcze się teleportuję.
Brawo.
Gdy ja goniłam
autoironiczne myśli, Jurek wcisnął guzik domofonu , powiedział dzień dobry ( co
tak formalnie? To przecież rodzice!) I weszliśmy. Wdrapaliśmy się na szóste
piętro, gubiąc przy okazji zwoje papieru
toaletowego, którym chętnie zajął się piesek przechodzącej kobiety. Domyślam
się, ze widząc mnie pomyślała, ze jestem pijana, bo jej spojrzenie gardziło mną
na wylot. Niech ten jej piesek się udławi.
Drzwi były otwarte. Moim oczom ukazało się zgrabne
mieszkanko. Klatka schodowa była obskurna, ale wnętrze zdumiewająco zadbane.
Poszliśmy korytarzem prosto,potem Jurek zatrzymał się przy drzwiach i rozkazał
mi poczekać na kanapie.
- nie wchodz dopóki ci nie powiem – zdawkowo wyjaśnił.
Uchylił drzi i wśliznął się do środka. Nie mogłam
powstrzymać ciekawości i zajrzałam przez dziurkę od klucza. Nie lubię być
ograniczana, pyzatym czułam się urażona, że nie zasługuję na to, by z nim wejść.
W pomalowanym białą farbą pomieszczeniu siedział gościu w czarnej marynarce. Laptopik,
biurko. Normalnie jak jakiś księgowy. Tyle że to było mieszkanie. Być może to
był ojciec Jurka pracujący w domu.” Niegłupia myśl” pochwaliłam sama siebie.
- Dzień Dobry , Fryderyku – przywitał się Jurek.
- Dzień Dobry, witam też tą pannę na kanapie. – spojrzał na mnie znad laptopa. Na moje oko? Nie mogłam ocenić, czy ton jego głosu był
przyjazny, czy wrogi jednak to był jedne z tych cynicznych i oskarżycielskich.
Nieco skonfundowana usiadłam na swoim miejscu. Nasłuchiwałam.
- Kto to jest? – zapytał uprzejmie choć stanowczo rzekomy
ojciec Jurka.
- To dziewczyna. Jest wróżką. Mogę się dostać do moich
rodziców ?
- Wróżka? – mówił, jakby nie wierzył w to co usłyszał. – Nie
ma wróżek poza waszą rodziną.
- Znalazłem ją dzisiaj. Rodzice już wiedzą. Ma ZKP.
ZKP?
- Oh, to niebywałe. To, poważna sprawa, to doprawdy...wszystko według przepowiedni –
skrobanie papieru – zaskoczyłeś mnie Jurku.
Kłopoty to twoja specjalność, co? Chcesz się tego podjąć?
- Muszę.
Cisza.
- Dobra, masz eliksiry? Sprawa, jak mówisz, naprawdę jest
poważna. Nadszedł czas….
- Tak nadszedł czas… - głęboki wydech i odgłos skrobania – podpisz
tu. To dodatkowy „bagaż” Portal będzie się musiał oswoić z nową duszą. Wiesz,
co masz robić.
- Dzięki.
Drzwi się otworzyły.
- Amelia, to jest Fryderyk, przewoźnik dusz. Fryderyku-
Aurelia.
Uśmiechnął się do mnie krzepko, ale nie wstał z biurka. Miał
długą siwą brodę i okulary, nie widziałam wcześniej jego twarzy zza laptopa.
Był naprawdę stary. Na sobie miał marynarkę i czerwony krawat. Bardzo osobliwy
wygląd. To nie mógł być jego ojciec.
- Aurelia. Pewnie jest ci teraz ciężko. Nie wyobrażasz sobie
jak się cieszymy. Szkoda tylko, że los cię tak potraktował… Jesteś naszą
nadzieją, dziecko. Do tego taka piękna…
Jurek nie ma dziewczyny, ale gdybym ja był o dwieście lat młodszy…
Odkrzyknął. Jurek zarumienił się i obdarzył mnie przepraszającym
wzrokiem
- Idźcie do automatu.
Macie drachmy?No, tak. Proszę.
Otworzył pomarszczoną dłoń i moim oczom ukazała się stara moneta.
Wzięłam ją, apotem starzec kazał mi postępować zgodnie z
instrukcją na automacie. Wiem jak działa automat, pomyślałam. Magiczny świat
nie jest aż taki obcy.
I rzeczywiście kilka kroków dalej stała maszyna. Najpierw monetę
wrzucił Jurek. Przycisnął siódemkę i po chwili w zbiorniku pojawił się napój.
Brązowa puszka. Potem ja zrobiłam to samo. Dziwny napój. Jeszcze takiego nie
widziałam. Jurek otworzył oba napoje, bo ja nie miałam ręki.
- Wypij cały, wtedy nie będę na ciebie czekał. Nie chcę, żebyś
się zgubiła
- Czyli, ze to jest magiczna mikstura? – odważyłam się
zapytać.
- Środek teleportujący. Mocno przeczyszczający.
Fryderyk zaśmiał się spod biurka.
- Co prawda, to prawda!
Zmarszczyłam czoło i upiłam łyk. Z trudem opanowałam torsje.
Smakowało jak płyn do naczyń z ziemią i kawałkami zgniłego mięsa, a jechało jak
ser. Bardzo nie lub ię zapachu sera.
Tymczasem Jurek nie miał większych problemów. Opróżniał
miarowo puszkę, tak abym za nim nadążyło. Przełykałam świństwa i nareszcie- finto!
Kilka sekund później zaczęliśmy znikać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Smiało, pokarz, ze tu byłeś! jakieś wrażenia! Jestem ciekawa!