sobota, 12 grudnia 2015

Witajcie!

Moje zaufane grono czytelników, oto podsyłam wam moje terazniejsze "w centrum zainteresowania". {isac nie będę, gdyż dawno tego nie robiłam i boję się, ze coś spieprze i że mnie to wciągnę.
Polecam 

niedziela, 29 listopada 2015

Dawno tu nie zaglądałam...
Jednak mimo to jestem.
Szykuję coś... jakaś metamorfoza? :}

sobota, 28 marca 2015

Jak trudno być sobą....cz. 1 strach


Co robić, żeby wygrać konkurs, napisac sprawdzian na szóstkę, zdobyć przyjaciół, zyskać miłość?
Bądź sobą.

Ale co gdy nie podoba nam się nasz wizerunek? Ze prawdziwi jesteśmy szpetni, zachowujemy się nie fair. Nasze własne ja tylko nas pogrąża. A przynajmniej tak nam się wydaje. Nawet możemy tego nie odczuwac - jest to już w nas głęboko zakorzenione.

Jako dziecko uważałam, ze komplementy są dla słabych. Tak, użalają się tylko ci, którym nie chce się ruszyć tyłka, by coś zmienić, a tylko chełpią się swoją innością. Nie brałam pod uwagę, ze kompleksy są prostym i łatwo dostępnym środkiem codziennego użytku. Że można w nie wierzyć, kierować się nimi i według nich kreować swój światopogląd.

Gdyby nie było kompleksów, ludzie chodziliby o połowę lżejsi. Nie musieliby się ciągle bać i wstydzić się siebie.

Strach. Ciekawa perspektywa. Czym właściwie jest? Pierwotnym impulsem, emocją zmuszającą nasze ciało do natychmiastowej obrony badz ucieczki. Był potrzebny naszym przodkom, aby nie wkładali palców do ognia i nie dali się zjeść krwiożerczym bestiom. Ale jak taki strach ma rację bytu w sytuacji w 21 wieku? Otóż ma i towarzyszy wielu ludziom codziennie - w postaci stresu i lęku.

Kiedy nie ma wyjścia i nie wiemy co robić - najlepszym wyjściem dla naszego organizmu okazuje się strach. Każdy dobrze wie, ze odrobina motywacji w chwili przed egzaminem działa reaktywująco i pobudzająco, choć nie jest to uczucie miłe.

Jednak skoro strach w tej sytuacji uchronił nas przed złem, czemu nie zaufac mu bardziej?

I tak strach wkracza w nasze życie codzienne, trzyma nas w objęciach  i pomaga nam wierzyć, że jesteśmy bardz bardzo bezsilni i tylko on jest naszym jednynym wyjściem z sytuacji. Chłopak idzie w naszym kierunku. Uzywamy strachu. Idzie kontroler, mamy nie mamy biletu. Używamy strachu. Ktoś nas przyłapuje na oglądaniu głupich filmików z youtuba? Używamy strachu.

Strach jednak nie przyniósł ulgi. Jego przyjście miało przygotować nas na walkę ze złem.Walkę z kim? Ze złymi ludzmi? Nie, to miało być wewnętrzna mobilizacja, by nie zrobić pośmiewiska,okropnej czy też nudnej osoby z siebie samego.

Wkrótce okazuje się, ze strach nas wykiwał. Nie dość, ze przychodzi nie proszony i nie mamy nad nim kontroli, to wcale nie sprawia, ze robimy się odważniejsi czy więksi - przeciwnie , przytłoczeni strachem czujemy się jeszcze gorzej. Stajemy się superbohaterami, ale nie takimi, którzy relaksują się w obliczu potwora, ale dzielnymi wojownikami czychającymi na zło i żyjącymi w nieustannej obawie, ze to zło trzeba pokonywać.

Strach może nas opoanowac do tego stopnia, ze będziemy się go bać.Strasznie to brzmi.

Mówimy sobię: Nie bedę się sterować, gdy mój szef się zwolni. albo " nie sterowałabym się, gdybym nie ściagała, a musiałam, bo nic nie umiałam" czy "Zyskam spokój, gdy nie ujrzę tego chłopaka nigdy wiecej, chociaż jest fajny" Strach , który ma za zadanie informowac nas o fatalnych w skutkach wyborach, tak naprawdę nie zależy, czy ktoś będzie czy nie bedzie, czy ktoś nam coś złego powie, albo czy dostaniemy jednykę. My sami tworzymy, czy dana perspektywa jest dla nas straszna i  czy należy się jej bać. Nie mamy wpływu na zachowanie i obecność innych ludzi, ale mamy na to, czy nam będą one przeszkadzać, czy je oswoimy i zaakceptujemy, czy je nawet troszkę polubimy.

Tak naprawdę boimy się czegoś, co nie zrobi nam krzywdy ( ośmieszenie się), a co często się nie spełnia
( zawyczaj inni ludzie nie zwracjają uwagi na nasze ruchy i mimikę)
Tak naprawdę boimy się swoich reakcji, emocji i nieprzewidywalnej części przyszłosći..
Tak naprawdę strach nie tkwi w otoczeniu ale w naszym stosunku do niego.
Tak naprawdę boimy się siebie.
Wierzymy w to, ze w pewnych sytuacjach nie dane nam robić tego co inni, dlatego "udajemy", że czujemy się dobrze i jesteśmy tak fajni jak nasz rozmówca. Boimy się naszej prwadziwej strony, która notabene jest wolna od strachu i uważamy, ze powinniśmy się bac, aby być lubiani i odpokutować za swoją małosć. Tymczasem strach sprawia, ze nie czujemy się dobrze i pewnie, obniża nasza samoocenę.
  Sobą jesteśmy tylko w domu, bo tam nas nikt nie ocenia. A przynajmniej wydaje nam się, że inni nas nie oceniają w naszej głowie , czyli nie ma wewnetrznego krytyka.. Dlatego nie pamiętamy na codzien o tym, że namalowalismy cudowny rysunek, tworzymy wiersze, mamy zabawne poczucie humoru, bo w tej chwili nieustannie się porównujemy, karcimy i w swojej głowie czujemy, że naturalność zostanie wyśmiana. Wiemy, ze tak naprawdę nie jest, więc znowu mamy poczucie winy, ze obwiniamy porządnych ludzi i że problem jest w nas.Strach jest irracjonalny, wiec szukamy usprawiedliwienia w otoczeniu, ze mieliśmy powody do strachu, bo ktoś się spyta co tam? Co robisz? Coś się stało?,a byliśmy sobą. Znowu czujemy, ze wina jest w nas, bo my nie trawimy takich pytań Boisz się, zeby być fajnym, a czujesz się niefajnie, bo się boisz i chcesz uciekać. boisz się, zeby być fajnym? Czy to jest powód strachu? Czy strach ma jakis sens i czemuś słuzy? Na pewno działa wtedy poczucie winy, ze wszyscy się śmieją, a ty nie.Jesteś sobą, ale boisz się, ze ktoś zapyta, dlaczego sie nie smiejesz. czemu ma słuzyć ten strach, który cię pomniejsza? Boisz się, ze jesteś nienormalny?Boisz się nieakceptacji? Akceptacja jest bardzo ważna,a le kurczę...

Akceptacja, miłość, strach.

Na miłosć trzeba zasłużyc.

JUż wiem w czym problem.

poniedziałek, 9 marca 2015

Perfekcjonizm

Witam, dzisiaj podzielę się z wami fragmentami ksiażki "Przekleństwa perfekcjonizmu"

Na początek krótki test:

Cwiczenie: Przeczytaj poniższe zdania i zastanów się czy mogą się odnosić do ciebie.

1. Gdy popełnię jakiś błąd, stale go rozpamiętuję i obwiniam się.
2. Kazde zadanie rozpoczynam od spisania listy rzeczy do zrobienia.
3. Rzadko jestem z siebie zadowolony
4. często myślę, ze mogłem coś zrobić lepiej.
5. Gdyby nie istniał konkretny termin oddania projektu/ zadania, to wprowadzałbym poprawki bez końca.
6. Z reguły mam problem z ukończeniem zadań, bo zawsze znajdzie się część , którą można by ulepszyc.
7. Jeżeli coś jest zrobione za szybko, to nieznaczy, ze jest zrobione dobrze.
8. Trudno mi prosić o pomoc innych
9. Zanim wyślę wiadomosć lub oddam jakieś zadanie, sprawdzam je wczęsniej w celu wykrycia ewentualnych błędów.
10. Jęśli coś mi nie wydszło, szukam winy w sobie.
12. nawet jesli ukończe jakiś projekt czy zadanie, nie oddaję go wczęsniej i do ostatniej chwili coś poprawiam.
12. Najważniejszy jest dla mnie konkretny cel, do którego dążę.
13.Ważne jest dla mnie to, co inni o mnie myślą i jak mnie oceniaą.
14. Denerwują mnie osoby, które nie stawiaj sobie porzeczki tak wysoko jak ja.
15. Nie pozwalam sobie na popełnianie błędów.
16. z reguły porównuję się z innymi.

Paul Hewitt i Gordon Flett, kanadyjscy psychologowie badający zjawisko perfekcjonizmu, wyrózni9li jego trzy rodzaje:
!. zorientowany na sibie
2. zorientowany na innych
3. uwarunkowany społecznie

Kim jest perfekcjonista?

Wiele ludzi sądzi, ze perfekcjonista ma zamiłowanie do liczb i linijek. Wizja perfekcjonisty z cyrklem jest bardzo popularna. Jednak zjawisko to jest o wiele bardziej złorzone. przyczyny perfekcjonizmu są różne, istnieją różne osobowości, a takze zaburzenia i choroby z tym związane oraz dobre cechy.
    Ja - ot taka sobie dziewczyna - jestem straszną perfekcjonistką. Zawsze się ubrudzę, moje prace plastyczne są ekspresyjne, linie na papierze - krzywe, notatki - nieuporządkowane. I gdzie ta prrostota, ta surowość?
   A jednak. Można chcieć być perfekcyjnym w ekspresji. Co do punktu 7, to robię prace w swoim tempie i takze uważam, że to co jest zrobione za szybko, nie jest idealne. Nie można zrobić zadania dokładnie - proszę, lepiej nie zrobić go wcale! Nie uważam jednak abym wyrzucała kartki ze złością i zaczynała do nowa. Raczej zachowuje kartkę by skupić się na błedzie.Moim problemem jest też to, ze za pierwszym razem chcę zrobić wszytko idealnie - nie akceptuje faktu, ze człowiek może się rozwijać, popełniać błędy, by je poprawiać, dochodzić do czegoś. Po co robić tysiace zadań z matematyki? Kiedy przyjdzie moment, zrobię idelanie kartkówkę! Po co prowadzić regularnie zeszyt? Jak bedzie na ocenę, zrobię go idealnie!
Ojej, coś tu jeszcze popiszę na ten temat, jesli was to interesuje. Jak to u was się objawia?


środa, 25 lutego 2015

Fanfiction - Julia

Fanfiction ver.1 


Kraina Lodu i Sekret Julii, Afryka i przyszłość? Tak!

11.03.2153

Nazywam się Julia. Mam 17 lat. Krótkie, cienkie włosy. Oczy koloru mocnego brandy. I to. Zimno, które mnie wypełnia. W mojej krwi płynie coś, czego ludzie muszą się bać. Mój dotyk jest śmiertelny. Ja jestem niebezpieczna. Pomyślałam, że gdy już znalazłam papier i atrament, rozpocznę od tej wstydliwej prawdy. Nigdy się jej nie pozbędę Obiecuję, ze kiedyś porwę tę kartkę i spalę. Jeżeli ogień odważy się przy mnie płonąć. Obiecuję. Ja. Zamrażam.
20.11.2153
Uciekłam. Lecz wcale nie czuję się wolna. Może dlatego, że z wolności mogą się cieszyć tylko niewinni. Spędziłam w tym ośrodku dla nieletnich 546 dni 15 godzin i 34 sekundy. Ulga. Birę tak głęboki oddech, że powinnam przynajmniej dokopać się do wnętrza Ziemi. Drobna poprawka. Właściwie to nie uciekłam, ale zostałam wypuszczona. Więcej – zostałam u r a t o w a n a. Przez płomienie, dym, ognistą łunę, a wszystko to wywołane potężną eksplozją na dole zakładu. To dziwne – gdy chwiejnym krokiem chodziłam przez parne korytarze miałam wrażenie, ze moje ciało odnotowuje wszystkie oparzenia. Nie mogłam zabić pożaru, ale on najwyraźniej miał czelność by zabić mnie.
Na ulicy panuje chaos. Odchodzę od tego świata. Wszędzie pełno ludzi. Przeciskam się między nimi, chowając dłonie w ramionach. Odchodzę 3 metry. 20. Rząd strażników ubranych w poliestrowe skafandry zamyka mi drogę. Wtedy jedna z setek  dłoni wynurza się i zatrzymuje mnie.
- Pójdziesz. Ze mną - słyszę męski głos.
Wystarczy jeden dotyk i nigdzie mnie nie zabierze, przechodzi mi przez myśl. Czuję się tak, jakby dwa tornada walczyły o prawo wessania mnie do środka. Żołnierz szuka chipu, który posiada każdy ( więzień) z ośrodka. Po chwili wyjmuje strzykawkę i wbija beznamiętnie igłę w moją dłoń.
- Na lewo. – odzywa się gardłowo. I zanim zdołałam przebić się przez szum rodzący się w mojej głowie i uzmysłowić sobie, ze po lewej stronie stoi wielki odrzutowiec, białe skafandry przywlekły mnie do środka.
22.11.2153
Budzę się w wielkiej, białej Sali. A tak naprawdę jestem więźniem szkła, maszyny, która zabija moją złudną niezależność. Dusze się. Tracę panowanie nad sobą, oddycham milion razy na minutę. Powietrze jest gorące gorące gorące. Zauważam ze mam: gęsią skórkę. Nie mam: żądnych ran, opanowania, tlenu. Widzę wnętrze wypchane elektroniką i dziwnymi narzędziami. Boję się. Szczególnie, że pojawi się ktoś, kto umie robić nimi krzywdę. Boję się. Ktoś tu chyba jest. Szepty. Trzask miniaturowego pioruna. Nagle słyszę swoje imię. Rozglądam się. Do pomieszczenia wchodzi chłopak ubrany w kombinezon. Wprowadza kod i kabina mnie wypluwa mnie ubraną w cienki pergamin.. Za biurkiem leżą bezwładnie dwaj mężczyźni w białych uniformach. 
- Julio, musimy uciekać!  Szybko  - mówi tylko i sięga po moja dłoń. Patrzę na jego delikatnie zarysowaną twarz, błękit oczu przysłonięty zmrużoną w wyczekiwaniu powieką. Wyobrażam sobię ciepło jego dłoni, nie wiem kim jest, ale już, już nasze palce są splecione ze sobą.On ma rękawiczkę. Zaciska druga pięść na broni.
Biegniemy. I Świat nie jest już ani białymi korytarzami przez które mnie prowadził ani ciemną izolatką ani żywym ogniem. Jest pustką.
On mnie trzyma za r ę k ę.
 Patrzę w dal. Znajdujemy się na piaszczystej wydmie. Suchy wiatr chce ukraść moje włosy. On prowadzi mnie do dziwnie wyglądających zwierząt niczym krzyżówka żyrafy z małą, żółtą górą, a potem daje parę rękawiczek obcisły płaszcz.
- No jakkolwiek dziwnie to brzmi, usiądź we wgłębieniu miedzy garbami. – I bez pozwolenia posadził mnie na tym przerośniętym kucu.
- Gdzie mnie prowadzisz? – odzywam się. Mój głos brzmi nienaturalnie, w końcu nie mówiłam do kogoś od lat.
- Wszystko wyjaśnię ci po drodze, ale na razie musimy się stad wynosić.
- O Boże.
Za nami jak mrówki wychodzą ludzie w białych kombinezonach.
Ruszamy  niebywale szybko. Słyszę strzały. Nagle z dołu i zza budynków wyłaniają się  12, 20, 30 ludzi na wielbłądach. Strzelają do żołnierzy, cały czas posuwajac się do przodu i osłaniając mnie i chłopaka. Powietrze faluje, gdzieś obok nas przemyka biel, miesza się z krwią i hukiem oddechów, gorączkowym biciem serca. Bije coraz wolniej. I wolniej.
Ucieczka na wielbłądach stała się szaleńczą tułaczką.Po drodze dłączyło się do nas czworo ludzi - trzej meżczyżni i jenda dziewczyna. Słońce jest wielką ognistą kulą, którą mogłabym połknąć, by przestało mnie torturować. 
- Jakby co nazywam się Aleks. – odzywa się jakieś dwa wieki później.
Milczę. Jestem zajęta obliczaniem odległości dzielącej mnie od słońca. To będzie 5 cali.
-  Jedziemy teraz do Bazy Północnej, gdzie będziesz bezpieczna. Od tak dawana cię szukaliśmy! Słyszałem, że jesteś cholernie niebezpieczna.
Jeszcze dwa cale i stopię , zamrożę stopię zamrożę słońce.
- I zniewalająco piękna.
Topię się.
- Aleks – wymawiam jego imię. Po raz pierwszy w życiu - zamrażam ludzi dotykiem - odwraca się do mnie. Niebieskie oczy skupiają się na mojej twarzy  – Przez całe życie próbowano się mnie pozbyć, zamknąć, obejść szerokim łukiem, a w y przygarniacie mnie z własnej woli. Nie jestem tego warta.
- Oh, to nie jest tak, że ratujemy cię z potrzeby serca – wtrąca się jakaś dziewczyna o ognistych włosach. – właściwie jakby nie patrzyć, to jesteś naszym jeńcem i przydasz nam się.
- Jannel, chciała powiedzieć, że dziękuje Bogu za to, ze jesteś z nami – dodaje mężczyzna obok – A poza tym, Alex, jakbyś się chciał z kimś zamienić Julią, daj znać.
-Dam sobie radę– mówi rzeczowo a do mnie – mówiłem ci, że się ciebie strasznie boję?
Bomba jądrowa we mnie wybucha. Kąciki moich ust unoszą się w lekkim uśmiechu.
23.11.20153
Dowiedziałam się, że nasz Kraj opanowali ludzie w białych jak bardzo się ciebie
kombinezonach. Grupa z którymi mam okazję przebywać jest częścią organizacji mającej przeciwstawić się wrogowi. Wrogowi z znikąd. Wrogowi, który od lat budował bazy na całym świcie, który podbija agresją, masowym atakiem i paniką. A ja mam się przyłączyć do Obrońców. Cóż Nie mam wyboru.
Nazajutrz dotarliśmy do wioski zamieszkiwanej przez czarnych ludzi. Większość z nich była naga, niedożywiona. Mieli na sobie różne przepaski, naszyjniki, malunki na ciele, znamiona na twarzach które epatowała nieprzystępnością i nieufnością. Dzieci biegały za nami z nadzieją, ze coś od nas dostaną.
- Nic nam nie zrobią. To plemię Ta-schi. Jedno z nielicznych, którzy ostali się w Afryce.– wyjaśnił Aleks.
Wieczorem tubylcy przygotowali całej drużynie posiłek przy ognisku. Panował skwar, kazano mi jednak nosić płaszcz, buty i rękawiczki, dzięki czemu byłam w centrum zainteresowania. Staruszka siedząca obok mnie nieustannie wykonuje gwałtowne ruchy, a jej usta wypuszczają niezrozumiałe, pełne ekspresji słowa. Niespodziewania wstaje i rzuca garścią proszku prosto w ogień. Ta schi zerwali się na równe nogi obserwując kobietę. Ona wskazuje na mnie siedzącą koło oszołomionego Alexa, chwyta za moją rękę, zdzierając rękawiczkę., polewa ją śmierdzącymi substancjami, . I wkłada do ognia.  Krzyczę. Rozpadam się na milion kawałków. Płomienie rozrastają się. Nikt nic nie robi. Wyjmuję dłoń. A ona lśni kryształkami lodu.
- Maji! Maji! – unosił się krzyk. Tłumy ludzi przelewały się koło mnie. Wiwatowali. Nie wiem co się dzieje.
- Woda. – mówi jeden z czarnoskórych – Możesz dać nam wodę.
Szaleństwo. Drżę na myśl o tym, do czego mogą się posunąć ci szaleńcy. Alex jest w szoku. To było nierealne. Kosmiczne.

25.11.13
To jest straszne. Widzieć cierpienie tych ludzi, gdy ich opuszczaliśmy. Otaczali mnie niemal nabożnym szacunkiem, czasem miałam wrażenie, ze po prostu chcą mnie zakopać w ziemi i czekać aż wytryśnie strumień.  Aleks i dwóch innych chłopaków, Micky i Elton pilnują mnie, reszta przygotowuje sprzęt, pozostali próbują uspokoić zebranych murzynów. Lament. Zamieszki. Wtedy od prawej strony podchodzi do mnie dziewczynka w  trzynastu czarnych warkoczykach. Jest mała, ledwo stawia kroki. Biegnie. I przewraca się. Jest dwa palca chcą podeprzeć się. I muskają moją skórę.
22.11.53, 11.00
Nazywam się Julia. Mam nową powłokę, specjalny ochronny strój, co nie czyni mnie mniej morderczą niż w rzeczywistości. Wokół mnie jest więcej ludzi podobnych do mnie, ale i tak jestem samotna. Paranormalne moce mają jeszcze 23 doby. Nikt tutaj nie ma oczu koloru Brandy. Nikt tutaj nigdy nie pił Brandy.
Za chwilę ruszę na misję do Chicago.
Jego ze mną nie ma. Nie widziałam Aleksa od chwili przyjazdu do Bazy. Moje dni wypełnia tylko samotność, treningi i zdawkowa wymiana zadań z ludźmi. Nie próbowałam się z nikim zaprzyjaźnić. Już widzę tę rozmowę „Hej? Mogę wytworzyć fale radiowe, a ty co potrafisz?-  A ja? – Odpowiadam-  Ja zamrażam ludzi. Jakby co jestem wolna, wpadnij.
12.43.
W kadłub samolotu uderzają pociski. Nie dobrze. Drugi. Siła wybuchu trzęsie pasażerami. Trzeci. Tam stoi Aleks. Więc biegnę biegnę biegnę. Dźwięk odrywającego się metalu. Jesteśmy jak Lalki w pudełku zdani na łaskę niegrzecznego chłopca. Ciało Aleksa przygniata moje. Czwarty pocisk. To już ewakuacja. Ewakuacja. On oddycha czy nie oddycha czy on…

Piąty ostrzał. Alex odnajduje ł mój podbity policzek, delikatnie głaska lodowatą powierzchnię zwaną skórą .Uśmiech pojawia się  na jego twarz, a ponieważ nie poczuł najczystszej formy bólu, szuka dalej. A gdy odkrył moje usta pomyślałam jedno. Musimy przeżyć.



Przepis na znikanie - rozdział drugi

Szaleństwo! Napisałam! Z horroru wyszła fantastyczna komedia z polskimi bohaterami, ale warsztat trzeba doskonalić, Polacy też ludzie, wróżki tez temat. Dalsze losy Ameli i Jurka w krótce!

Siedzieliśmy przez chwilę tępo wpatrzeni w siebie.  Nie mogłam przetrawić całej tej sytuacji. Wreszcie Jurek wstał i pomógł mi wstać.
- Dobra to teraz idziemy do mich rodziców – powiedział.
- Chwila, chwila – zrobiłam szybki gest jakbym chciała się od niego odgrodzić – i to wszystko?
- Co wszystko? – uniósł niezwykle przystojną brew.
- Po pierwsze: nie znam cie, po drugie…
- Przestań! Amelia, znasz mnie na litość Boską! Siedzieliśmy na bulwarze, na imprezie , poznała nas Marika– spojrzał na mnie i napotkał moją niepewną minę – no tak, ale przecież ty nic nie pamiętasz!
- Marika, mówisz… to bardzo dziwne, bo…
W tym momencie zobaczyłam jak mój warkocz jest wsysany przez nicość.
Dałam się wziąć za rękę i podjechaliśmy tramwajem pod jego mieszkanie.

Mały, żółty obskurny blok.” A więc to jest azyl wróżek.  Psychiatryk.” Pomyślałam.  Jest godzina 12.00 czuje jak pocą mi się obecne części ciała. Całe szczęście, że użyłam dezodorantu, no tak, całe szczęście. Moja sytuacja jest co najmniej dziwna. Nie wiem co z tego wyniknie. Uciekłam ze szkoły. Pierwszy raz wagarowałam. A teraz jeszcze się teleportuję. Brawo.
  Gdy ja goniłam autoironiczne myśli, Jurek wcisnął guzik domofonu , powiedział dzień dobry ( co tak formalnie? To przecież rodzice!) I weszliśmy. Wdrapaliśmy się na szóste piętro, gubiąc przy okazji  zwoje papieru toaletowego, którym chętnie zajął się piesek przechodzącej kobiety. Domyślam się, ze widząc mnie pomyślała, ze jestem pijana, bo jej spojrzenie gardziło mną na wylot. Niech ten jej piesek się udławi.
Drzwi były otwarte. Moim oczom ukazało się zgrabne mieszkanko. Klatka schodowa była obskurna, ale wnętrze zdumiewająco zadbane. Poszliśmy korytarzem prosto,potem Jurek zatrzymał się przy drzwiach i rozkazał mi poczekać na kanapie.
- nie wchodz dopóki ci nie powiem – zdawkowo wyjaśnił.
Uchylił drzi i wśliznął się do środka. Nie mogłam powstrzymać ciekawości i zajrzałam przez dziurkę od klucza. Nie lubię być ograniczana, pyzatym czułam się urażona, że nie zasługuję na to, by z nim wejść. W pomalowanym białą farbą pomieszczeniu siedział gościu w czarnej marynarce. Laptopik, biurko. Normalnie jak jakiś księgowy. Tyle że to było mieszkanie. Być może to był ojciec Jurka pracujący w domu.” Niegłupia myśl” pochwaliłam sama siebie.
- Dzień Dobry , Fryderyku – przywitał się Jurek.
- Dzień Dobry, witam też tą pannę na kanapie.  – spojrzał na mnie znad laptopa. Na moje oko?  Nie mogłam ocenić, czy ton jego głosu był przyjazny, czy wrogi jednak to był jedne z tych cynicznych i oskarżycielskich. Nieco skonfundowana usiadłam na swoim miejscu. Nasłuchiwałam.
- Kto to jest? – zapytał uprzejmie choć stanowczo rzekomy ojciec Jurka.
- To dziewczyna. Jest wróżką. Mogę się dostać do moich rodziców ?
- Wróżka? – mówił, jakby nie wierzył w to co usłyszał. – Nie ma wróżek poza waszą rodziną.
- Znalazłem ją dzisiaj. Rodzice już wiedzą. Ma ZKP.
ZKP?
- Oh, to niebywałe. To, poważna sprawa, to doprawdy...wszystko według przepowiedni – skrobanie papieru – zaskoczyłeś mnie Jurku.  Kłopoty to twoja specjalność, co? Chcesz się tego podjąć?
- Muszę.
Cisza.
- Dobra, masz eliksiry? Sprawa, jak mówisz, naprawdę jest poważna. Nadszedł czas….
- Tak nadszedł czas… - głęboki wydech i odgłos skrobania – podpisz tu. To dodatkowy „bagaż” Portal będzie się musiał oswoić z nową duszą. Wiesz, co masz robić.
- Dzięki.
Drzwi się otworzyły.
- Amelia, to jest Fryderyk, przewoźnik dusz. Fryderyku- Aurelia.
Uśmiechnął się do mnie krzepko, ale nie wstał z biurka. Miał długą siwą brodę i okulary, nie widziałam wcześniej jego twarzy zza laptopa. Był naprawdę stary. Na sobie miał marynarkę i czerwony krawat. Bardzo osobliwy wygląd. To nie mógł być jego ojciec.
- Aurelia. Pewnie jest ci teraz ciężko. Nie wyobrażasz sobie jak się cieszymy. Szkoda tylko, że los cię tak potraktował… Jesteś naszą nadzieją, dziecko. Do tego taka piękna…  Jurek nie ma dziewczyny, ale gdybym ja był o dwieście lat młodszy…
Odkrzyknął. Jurek zarumienił się i obdarzył mnie przepraszającym wzrokiem
 - Idźcie do automatu. Macie drachmy?No, tak. Proszę.
Otworzył pomarszczoną  dłoń i moim oczom ukazała się stara moneta.
Wzięłam ją, apotem starzec kazał mi postępować zgodnie z instrukcją na automacie. Wiem jak działa automat, pomyślałam. Magiczny świat nie jest aż taki obcy.
I rzeczywiście kilka kroków dalej stała maszyna. Najpierw monetę wrzucił Jurek. Przycisnął siódemkę i po chwili w zbiorniku pojawił się napój. Brązowa puszka. Potem ja zrobiłam to samo. Dziwny napój. Jeszcze takiego nie widziałam. Jurek otworzył oba napoje, bo ja nie miałam ręki.
- Wypij cały, wtedy nie będę na ciebie czekał. Nie chcę, żebyś się zgubiła
- Czyli, ze to jest magiczna mikstura? – odważyłam się zapytać.
- Środek teleportujący. Mocno przeczyszczający.
Fryderyk zaśmiał się spod biurka.
- Co prawda, to prawda!
Zmarszczyłam czoło i upiłam łyk. Z trudem opanowałam torsje. Smakowało jak płyn do naczyń z ziemią i kawałkami zgniłego mięsa, a jechało jak ser. Bardzo nie lub ię zapachu sera.
Tymczasem Jurek nie miał większych problemów. Opróżniał miarowo puszkę, tak abym za nim nadążyło. Przełykałam świństwa i nareszcie- finto!
 Kilka sekund później zaczęliśmy znikać.