Amelia
jest zwyczajną dziewczyną. Ma zamiar iśc na profil biol- chem- ang do liceum
nr. 6. Przeżyła koszmarną imprezę, a niedługo po tym zaczyna… znikać. Wtedy pojawia się tajemniczy chłopak z imprezy. Wraz z nim Amelia odkrywa
prawdę o swoim pochodzeniu. Nie jest bezpieczna. Wkrótce rozpocznie się prawdziwe apogeum w której stawką jest coś niebywale cennego.
Przerażające. Paranormalne. Polskie.
Rozdział pierwszy
Pielengniarka
Są takie sprawy, które można ignorować. W to nie wątpiłam nigdy. Jedynka z majzy,
wilki pryszol na czole, błędy ortograficzne
w Wordzie. Jednak wydarzenia z
ostatnich kilku dni nie dało się wyrzucić z głowy – były nierzeczywiste i zamglone, mimo to powracały, oblewając mnie na nowo falami dreszczy i
podniecenia.
***
- Dzień dobry, czy ma pani teraz wolną chwilkę? - zapytałam, wchodząc do gabinetu szkolnej
pięlengniarki.
Idąc przez korytarz
zdążyłam już opanować odruchy wymiotne. Miałam powody by je mieć, w dzieciństwie cierpiałam na syndrom białego fartucha. Bałam się chorować, wtedy musiałam iść z mamą do starego faceta
przyjmującego w przychodni w Skawinie,
który kazał mi się rozbierać i świecił mi do gardła małą latarką. Był bardzo
miły, miał zabawną łysinę na dziadkowym czole i często dawał mi naklejki dzielnego
pacjenta, którymi obklejałam okładkę
kolorowanki z wróżkami. O tak, byłam bardzo dzielna. Podobno na początku krzyczałam głośniej na
widok niego niż na widok igły ze szczepionką, co musiało bardzo ugodzić w jego ego. Mama opowiadała mi,
że wielokrotnie najadała się wstydu, gdy wychodziliśmy z gabinetu ciągnęła mnie
po korytarzu ocierającą gluty i łzy rękawami. Inne dzieciaki widząc to, zaczęły
pytać swoje mamuśki „ czemu ta dziewczynka płacze? „Czy tam mieszkają jakieś
potwory, mamo?” .
Z wiekiem po prostu mi przeszło. W trzeciej klasie lekarka
przyszła do szkoły sprawdzać nam wzrok.
Gdy przywoływała mnie, abym wyczytała literki z tablicy, ja stałam w
miejscu. Nie uciekałam, po prostu
tkwiłam pod ścianą bez słowa.. Wiele osób
nie wierzy w moją psychozę, z góry zakłada, że jestem niewytłumaczalnie
stuknięta, bo boję się fartuchów. Ale ja się nie bałam.. Przez jakiś czas odczuwałam bardzo silny niepokój , a wewnątrz
mnie budziły się złe przeczucia, zdrowy rozsądek podpowiadał, żebym tam nie
szła, bo coś mi się stanie. To był
niepokój, nie lęk. Ostrzeżenie.
- Całkiem możliwe – powiedziała stara pani Pyka, przeżuwając drożdżówkę z
rabarbarem – A co cię boli, słonko?
- No, właśnie chodzi o to, że nic. – powiedziałam zgodnie z
prawdą. Trochę to było żenujące, gdy spojrzała na mnie po byku , jakbym właśnie
zrobiła jej kiepski żart – Ale przyszłam do pani w pewnej sprawie.
- A to niby w jakiej? – zapytała podnosząc okulary. Miała
wyjątkowo kiepsko dobrane oprawki. Nie lubiłam jej specjalnie, ale musiałam to
komuś pokazać. Ktoś, kto przyglądałby się temu z boku, mógłby sądzić, że
spanikowałąm i szukałam kogoś do pomocy, jednak ja byłam wtedy niezwykle
racjonalna i opanowana – nie przyszło mi do głowy, ze to będzie miało aż takie
skutki.
- Ostatnio wyszły mi
na skórze takie małe, czerwone plamki. Koleżanki boją się, zę to może być ospa.
- A miałaś już ospę?
- Nie wiem…
- No dobra, skarbie, to pokazuj co masz pokazać, mam nadzieję,
że to nie przejdzie na mnie, bo ospę miałam, ale nigdy nic nie widomo…
Bez cienia skrępowania zakąsałam rękaw i
pokazałam pielęgniarce. Nic
szczególnego, nieco pogrubiona linia żyły, żadnej wysypki. Przyglądałam się,
jak w miarę gdy podnosiłam rękaw, jej źrenice powiększają się, a na twarzy
pojawia się głęboki mars . Otwiera liliowe usta ukazując pomazane borówkami
zęby . Drżą.
Tam już nic nie było.
Matko, tam już nic nie było. Nie było łokcia. Była pustka.
- Matko Przenajświętsza – usłyszałam zduszony jęk pani Pyki,
która natychmiast zamknęła liliowe usta.
Zerknęłam na leżący na biurku długopis
i starając się nie tracić rozumu
przeszyłam rękę narzędziem w poprzek. Za moim spokojnym, jakby zwolnionym
ruchem podążały wytrzeszczone oczy pielęgniarki. Nagle wstała. Spojrzała na mnie z góry oczekując odemknie
jakiegoś wyjaśnienia, oznaki przerażenia, cokolwiek. Ale ja maniachalnie przeczesywałam miejsce, gdzie jeszcze chwilę
temu była ręka. Pani pyka zmrużyła powieki
i upadła. Uciekłam.
To niemożliwe. To
niemożliwe. To… to się naprawdę nie
wydarzyło. Zamknęłam się w toalecie i
odsunęłam rękaw. Nie potrzebnie. Nie było już całej ręki. Tylko stercząca dłoń.
Okazało się, że na tym nie koniec. Zobaczyłam,
że coś niewidzialnego zabiera moją dłoń, powoli choć drapieżnymi spazmami
prześlizguje się do góry pozostawiając nicość. Wpatrywałam się jak ogarnia
wszystkie trzy linie dłoni, zgięcia palców, paznokcie., czubki opuszków. Pustka.
Okej. Jestem na prostej drodze do
zwariowania. Ogarnęłam w głowie
wszystkie za i przeciw i dowarzyłam się otworzyć zamek. Była jeszcze lekcja. Na
szczęście. Prawy rękaw bluzy zwisał
bezwładnie wzięłam więc garść papieru toaletowego i pospiesznie wypchałam puste
wnętrze. To nie czas na zastanawianie się, gdzie się podziała moja ręka. Jezu,
ja na wet nie wiem na co to był czas.
- Gdzie idziesz?
Usłyszałam donośny głos woźnej, zanim jeszcze zdąrzyłam
sprawdzić, czy drzwi wejściowe są otwarte.
Nie, nie ucieknę na jej oczach.
- Prze…
przechodziłam.
To ja powiedziałam. Nie straciłam głosu.
Pobiegłam przez szatnię do kotłowni. Przywitało mnie ciepłe,
zwęglone powietrze i woń papierosów. Nikogo nie było. Zaświeciłam światło i
pobiegłam korytarzem aż do tylnych drzwi. Konserwator. Rozmawiał z kimś przy
wyjściu. Nie trwało to długo, zraz się pożegnał, zatrzasnął drzwi. Zobaczył mnie.
- Co ty tu robisz? –
zapytał , gdy zobaczył kto go odwiedza. Nie miałam plecaka, ale szkolne
trampki. Trzymałam się z tyłu za ręce i miałam rozwichrzone włosy. Wtedy
wyskoczyłam.
- Niech mnie pan
wypuści, szłam tędy bo… pani kazał mi
iśc na małą salę.
- Pani Gruszka?–
widać, że chciał to szybko zakończyć
- Tak, ona. Mamy
teraz próbę i muszę iść po kostiumy.
- No, dobra. Ale,
idź już tamtędy, tu nie wolno wchodzić.
Wsiadłam w tramwaj
i pojechałam do domu. W pewnym momencie
poczułam, zę jakiś ciężar spada z mojego barku. Przechyliłam się delikatnie w
lewo i czekałam na kolejne znikanie. Tramwaj podskoczył na zakręcie wyrzucając mnie
z mocą na podłogę. Wszyscy patrzyli na mnie, a ich poruszenie było oznajmione
krzykiem” uważajcie na tą dziewczynkę, coś jej się chyba stało”. Ale nikt się
nie odzywał. Wstałam, a ludzie odzyskali spokój, odsuwali się znacznie widząc
dziwaczną kończynę i brak równowagi. Myśleli, że jestem pijana. Potem pojazd
ruszył, ale nie mogłam złapać równowagi, więc odbiłam się od jakiejś baby i
walnęłam głową w kasownik. To było
chore. Nikt mi nie pomógł Leżałam na podłodze łapiąc się za głowę. Tramwaj zatrzymał się.
Ty-dy. Przystanek . Możliwość przesiadki na inne linie tramwajowe.
- Nikt jej nie
pomoże?! – wrzasnął chłopak, który przepychał się wraz z nową falą pasażerów.
To on. Wiedziałam, kto to. Ale na razie
nie potrafiłam stwierdzić nic pyzatym.
- Amelia! Idziemy,
słyszysz mnie? Wysiadamy na następnym.
Wysiedliśmy. To było
Wzgórze, znałam tę okolicę. Leżałam na trawie koło jeziorka. Do9ść daleko od
przystanku. Bolały mnie te kości, które jeszcze nie zniknęły. Bolała mnie
głowa. Przypomniałam sobię, zę jechałam do domu. I że znikam. Obok mnie siedzi
zła chłopak, którego skądś kojarzyłam, pisał na telefonie.
- E… przepraszam… –
szturchnęłam go obecną tu jeszcze ręką i
zaraz ją chowając, bojąc się o to, by nie zniknęła. – Czy mógł byś… Mógłby mnie
pan zawiść do domu… Nie najlepiej się czuję…
ja … cos mi się stało…
Chłopak przeniósł na mnie wzrok . Miał błękitne oczy.
- Jaki pan? Adrian?
Nie pamiętasz?
Pokiwałam głową, że nie bardzo.
- Byliśmy razem na
dyskotece.
Zamrugałam oczami kilka razy. CO?
- Pocałowałaś mnie.
Rzuciłaś się na mnie. Jak możesz nie pamiętać?
- Jak to? Chwileczkę… - uśmiechnął się, widząc, że dalej nie wiem o
co chodzi. Odsunęłam się, a on po prostu zajął się teflonem. – ja cię nie znam…
ja już… ja już pójdę…
- No dobra. Może jeszcze się nie całowaliśmy, ale jestem
Jurek i uratowałem ci życie, a
teraz tu zostań – przytrzymał mnie,
podczas gdy mnie udało się wstać.
- Hej, odczep się,
zboczeńcu!
- Spokojnie! Jak już
mówiłem, nigdzie nie pójdziesz, bo nie dasz rady.
On wie. Nie wiem co ma zamiar zrobić, ale nie podobało m się
to. Chwycił mnie za nogę, a ja walnęłam go ręką w twarz. Biegłam przed siebie.
Nagle on rzucił się na mnie, a ja posłałam mu kopniaka prosto w krocze.
Wykrzywił się z bólu.
- Dobra, to sobie znikaj, ale tam gdzie trafisz nie spotkasz już
tak miłych i pomocnych gości jak ja…
Wyprostował się.
- Ty … ty wiesz, co
się ze mną dzieje?
Pokiwał głową.
- Miałem to samo. W dzieciństwie.
Nie… Wyglądał całkiem normalnie. Ale był też wariatem. Ale to ja nie mam połowy ręki i barku.
To co się
działo, nie było normalne.
Pomyślałam, że nawet jeżeli jest tylko szurniętym podrywaczem i robi mi
kiepski żart,
On jeden zna moją tajemnicę ( oprócz pielęgniarki
oczywiście). Muszę dowiedzieć się, dlaczego mnie znalazł w autobusie i o co
chodzi z imprezą na której nie miałam prawa być. I czy się całowaliśmy.
Aha. Muszę jeszcze napomknąć o tym dlaczego chodzę bez nogi
i kawałka pleców.
Odwróciłam się w jego stronę a on odezwał się troskliwym
głosem:
- Mama musiała mi
dawać syrop przez tydzień i nic się nie stało, jeśli będziesz grzeczna ty też
go dostaniesz, Amelia.
- Aha, świetnie, bo
już się bałam, ze umrę. –wyczułam w wypowiedzianej obawie nutę sarkazmu, oboje znieśliśmy się histerycznym śmiechem, a
raczej takim niby śmiechem przesyconym niedowierzaniem. Usiedliśmy zachowując
nieznaczny dystans. Jurek wygladał na zadowolonego.
- Chcę być pierwszym, który to zrobi.
Już miałam go
kopnąć. Już, już miałam mu coś zrobić, uciec, szarpać się, cokolwiek. Ale on
powiedział coś niewiarygodnie kretyńskiego.
- Jesteś wróżką, wiesz?
Na myśl przyszły mi
skrzydlate istoty, elfy w owocowych czapeczkach, gruba kobieta w dziwnym
nakryciu głowy i z różdżką bibidi bobiki bu z kopciuszka.
- Nie sądzisz chyba, że w to uwierzę? Ledwie cię poznałam.
Chwycił moją rękę.
- A jak inaczej wytłumaczysz to, się z tobą dzieje? Teleportujesz się. To władza dana tylko
nam. Tylko my wiemy, które połączenia
roślin i specyfików dadzą magiczny efekt, ale jest też inna zasada - nie
wszystkie mikstury wróżek nie działają na ludzi. Ktoś wiedział, że jesteś
wróżką i przygotował preparat, z którym zetknęłaś na imprezie.
Ktoś chce, abyś znalazła się w
konkretnym miejscu.
- Ale… co jeżeli ja
nie zamierzam nigdzie się teleportować?
- Moi rodzice. Moi
rodzice będą wiedzieli jak przywrócić cię z powrotem.
- Jak zamierzają to
zrobić?
- O matko, nie tak szybko.. Ochłońmy. Albo
czekaj, ja ochłonę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że jest na świecie ktoś taki jak
ja.
To niesamowite, przeszło mi przez myśl, znam już trzy Różki.
On, jego mama i tata.
Ale powinnam znać czwartą wróżkę… tę, która jest
odpowiedzialna za moje znikanie.
Chcecie ciąg dalszy powieści? Koniecznie napiszcie w komentarzach!
Wow jestem pozytywnie zaskoczona blogiem <3 i obserwacja *-*
OdpowiedzUsuńhttp://youtuberowie.blogspot.com
Nigdy się nie poddawaj trzymam kciuki <3
OdpowiedzUsuńhttp://majka-bloguje.blogspot.com/
To było straszne.. Moment z ręką najgorszy, ale tak ja chce więcej!
OdpowiedzUsuńobserwuje(jako:Aleksandra Mlodzinska) i zapraszam
http://aleksandramlodzinska.blogspot.com/
Świetny post :)
OdpowiedzUsuńObserwuje podoba mi sie ten blog :)
http://dominikax.blogspot.com/
Masz naprawdę świetnego bloga i ciekawie piszesz!
Obs za obs na blogu (nie na google )? Jeśli tak zacznij a ja się zrewanżuje w 100% :*
Świetny BLoG :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego Bloga , moze wspólna obserwacja? Odpowiedź u mnie :))
http://truskafka33.blogspot.com/
Przebrnęłam, niby fantasta ale z poczuciem humoru. Gatunek niby nie mój ulubiony, ale twoje nowatorskie podejście mnie przekonało, więc jutro przeczytam reszte bo na tel mi niewygodnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam: sie-nie-zdarza.blogspot.com