sobota, 13 grudnia 2014

Felieton 1

Felieton 1
„Znaleźć swoje miejsce to jak usiąść na wygodnym fotelu pośrodku tłumu i nic sobie z tego nie robić”
   To nie tak, ze nie szukałam swojego miejsca. Szukałam go. Uciekałam z pokoju do pokoju, ze szkoły do domu. Nie mogłam to nazwać inaczej jak ucieczką. To było zwykłe czekanie od końca do końca. Od gorszej teraźniejszości po lepszą przyszłość.  Mój mózg sam decydował, że w szkole mam się czuć niezręcznie, niewygodnie i nerwowo.  Zmuszał mnie do najszybszego opuszczenia miejsca, gdzie nie jestem bezpieczna. Po kilku tygodniach zrozumiałam, że kanapa na szkolnym korytarzu na której siedzę wystraszona wraz z przyjaciółmi, to musi być moje miejsce. Będzie nim niezależnie od tego, czy uznam go za dobre czy złe. Przestałam uciekać. Zakończyłam poszukiwanie. Zaczęłam oswajać.
    Nie mogłam sama wybrać koloru ścian szkoły, ani zmienić jej wystroju, nie dlatego, ze to po prostu nie wchodziło w grę, ale dlatego, że wszystko było idealne.Kanapy w szkole - jestem prawdziwą szczęściarą!Wielkie drzewo na wejściu ze szkoły. Bufet z ciepłymi tostami i automat z latte i mocną kawą. Bałagan panował w mojej głowie. Przemalowałam wiec ściany w niej  na czerwono. To kolor królewski, dodaje pewności siebie. Założyłam szkicownik. Stał się moim powiernikiem – chowam w nim rysunki o podwójnym znaczeniu. Nie lubię go pokazywać, bo boję się, ze ktoś odkryje co ukrywam w środku. Ze się boję.
   Są rzeczy, które stanowią dla mnie taką wartość, ze nie pokazuje je innym. Kiedy się otworzę, nawet na milimetr  wrota do moich emocji, uczuć, czy zainteresowań sama siebie skrytykuję powtarzać " to jest brzydkie", albo wypierać się tego, co w moim ciasnym, różowym pokoju zwę swoim. oryginalnym. niepowtarzalnym. A ja w jednej chwili to zepsuję. 
    Na pustej drewnianej podłodze przystawiłam samotne krzesło. Postanowiłam też dołączyć drugie , dla kogoś, kto przeważnie jest przy mnie. Czasem niosę wielką kanapę aby więcej osób mogło się zmieścić. Gdy czuje się jak ryba w wodzie po prostu niosę tę kanapę na ulicę. I nie przeszkadza mi wzrok innych , bo to nie krzesło i cztery ściany stały się moim miejscem ale właśnie ludzie.
    Czytając książkę Reginy Brett nabrałam głębszego wdechu. Zwolniłam. Zrozumiałam, że jestem w stanie przeżyć jeden dzień w lęku. Nie więcej jeden. Jestem w stanie przeżyć złą chwilę, nie rok. Jeśli bę myśleć, ze to mnie nie opuści, popadnę w rozpacz.
 Ja jestem menadżerem swojego szczęścia.  
Płacz w towarzystwie przynosi większa ulgę niż płacz w samotności
Przygotuj się ponad miarę, a potem daj się ponieść
Czas leczy rany- daj mu tylko trochę czasu.
To nie twoja sprawa co Myślą o tobie inni.
To bardzo cenne lekcje.
Żyłam w przekonaniu, ze przynajmniej mam te książkę. A potem ona powoli napełniła mnie nadzieją, zainspirowała mnie. Mam teraz różowe ściany. Bardzo dziewczęce, wręcz dziecięce. To manifest . Każdy może robić to co chce – różowy tonie  kolor pośredni na drodze do Czerwieni. Do niczego nie dążę. Jesteśmy fajni tacy jacy jesteśmy i nie wstydźmy się tego. Nie ukrywajmy się z różowym, nie bójmy się ośmieszenia, pokazujmy swoje szkicowniki. Nie każdy musi mieć czerwony kolor ścian – bo każdy jest przecież inny. Dzięki zmianom jakie we mnie zaszły nie żyję na kanapie na ulicy ale na krześle w małym różowym pokoju, bo jest mi w nim dobrze.. Do tego  kawa, książka, kot, ulubione lekcje, ważni ludzie. Ale wiem, zę wystarczy przesunę kanapę za drzwi – i to że widzę wszystko i wszyscy widzą ciebie staje się darem.


Dzięki pani Regino

1 komentarz:

  1. pytałaś u mnie o obserwację, ja już zaczęłam i czekam na Ciebie:)
    http://rosewithcherry.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Smiało, pokarz, ze tu byłeś! jakieś wrażenia! Jestem ciekawa!